Treningi czas start! Ale po co to wszystko?

Treningi czas start! Ale po co to wszystko?

Strona ruszyła, pierwsze prawdziwe wpisy się pojawiły, znowu aktywizuję się w mediach społecznościowych. Jedną z moich myśli, która przewinęła się w pierwszej kolejności (jeszcze przed zakupem hostingu), to było „po co ty w ogóle to robisz”. Odpowiedź nie jest prosta.

Mam stałą pracę, która pożera mi większość dnia, oraz kilka dodatkowych spraw na głowie, które nie pozwalają spokojnie zasypiać. Problemem jest też nie za wysoki poziom energii, w końcu po 30. organizm powoli się zaczyna wyłączać. Gdzie miałbym w tym wszystkim znaleźć czas i siły na regularne pisanie i prowadzenie strony, czy cykanie selfiaków na relacje do sociali? Przecież ja pisać nie umiem, a tym bardziej fotografować.

I tutaj przypomniałem sobie, ze przecież nie zawsze tak było. W mitycznym, zamglonym wspomnieniu świat wyglądał inaczej. Pracowałem po 280 godzin miesięcznie, a po 12-godzinnej zmianie spędzonej z łopatą w ręku wracałem na hotel, zakładałem buty na styrane nogi i wychodziłem biegać. Wtedy nie było wymówek, że „jestem zmęczony”. Później obłożenie pracą się zmniejszyło do ludzkiego wymiaru całego etatu, co dało więcej przestrzeni na treningi. Wtedy byłem w swoim sportowym peaku, gdzie noga podawała, co drugi weekend wchodziło prawdziwe długie wybieganie, a czasami w ramach transportu do pracy biegłem 30km, żeby później przez cały dzień dobierać ludziom buty biegowe i inny szpej. Energia była. Ale w pewnym momencie coś we mnie pękło.


Zdjęcie z okolic mojego „prime time” – 2015 rok, ok. 68kg wagi, dwa dni później zrobiłem swoją życiówkę na maratonie 3:27:36, a miesiąc później 19:46 na 5k

Nie będę wchodził w szczegóły, bo to nie czas i miejsce na te wywody, ale motywacja spadła mi do poziomu „zero”. Do każdego wyjścia na trening musiałem się zmuszać, a jak już udało się ruszyć tyłek, to czułem się jeszcze bardziej zdemotywowany, bo cyfry mi się nie zgadzały. Wyjście na trening z codziennej rutyny zmieniło się w sporadyczny, przykry obowiązek. Pomiędzy 2016 a 2018 rokiem jeszcze coś się działo pozytywnego (kupiłem rower szosowy, o którym zawsze marzyłem, zrobiłem życiówkę na półmaratonie 1:32:06, postartowałem trochę w triathlonie), ale to nie było to samo. Od 2019 roku sport zaczął odchodzić w dal, a do „przykrego obowiązku” nie chciałem się więcej zmuszać.

To nie było tak, że nie chciałem wrócić. Było kilka prób, które niestety kończyły się porażką. Powodów tych porażek też było kilka. Przede wszystkim były to kwestie mentalne. Patrząc na tętno w okolicy maksymalnego, gdy biegnę coś, co kiedyś ledwo było spokojnym tlenem, automatycznie mi się wszystkiego odechciewało. Tęskniłem za moim dawnym „ja”, robiącym spokojne bieganie w okolicy 5:00. Wiedziałem, że takie tempo i tętno w okolicy 140 jest nieosiągalne dla mojej obecnej formy i wagi, ale nie przeszkadzało mi to we wkręcaniu sobie, że „to bez sensu, o pobiciu swoich życiówek mogę już zapomnieć”. To był duży hamulec i czynnik wysoce demotywujący.

Trochę mental udało się zmienić w 2022 roku, kiedy to waga niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do 100 kilogramów. Zrobiłem to tym razem trochę inaczej. Postanowiłem zapomnieć o swoim starym ja, o swoich życiówkach, tempach, dystansach. Dałem temu statkowi odpłynąć i postanowiłem zacząć nowy rozdział — bez tej mentalnej kotwicy. „Ale to już było, i nie wróci więcej…”. Nowe wyzwania, nowe bariery i ponowne, mozolne budowanie wszystkiego od nowa. To był strzał w dziesiątkę — znowu była motywacja, zacząłem zauważać progres. Wyniki były dalekie od tego, jakie były kiedyś, ale były lepsze niż miesiąc temu i to było najistotniejsze. Znowu miałem radość z tego co robię. Ale ta radość niestety nie trwała długo, bo popełniłem inny katastrofalny w skutkach błąd. Dałem dojść do głosu szaleństwu własnych ambicji, nie słuchając i nie dbając o swój organizm.

Wyniki poprawiały się bardzo szybko, bo organizm pamiętał to, co kiedyś zostało wypracowane. W pewnym momencie już zacząłem zbliżać się do 24 minut na 5 km i 50 min na 10 km. Dynamika i wydolność rosła z treningu na trening, ale niestety nie nadążało za tym moje ciało. Waga spadała, to oczywiste, ale w zbyt niskim tempie w stosunku do progresu. Dieta śmieciowa (nigdy z nią u mnie nie było za dobrze) nie ułatwiała utraty wagi i dobrej regeneracji. Momentem kumulacyjnym mojego szaleństwa była próba odrobienia straconych kilku dni treningu. Po zbyt mocnych interwałach więzadło powiedziało dość, musiałem odpuścić treningi na miesiąc. Po miesiącu jednak na pierwszym treningu ból powrócił. Po kolejnym miesiącu także. To był moment, kiedy znowu się poddałem.

Kolejne miesiące (a w efekcie lata) nie przyniosły poprawy. Waga wróciła znowu do okolic setki, energii nie przybywało, a „może jutro” przejęło nade mną kontrolę. Tak mijały dni i miesiące, kiedy to nie ćwiczyłem absolutnie nic. W 2024 roku przebiegłem łącznie… 24,7 km.

No ale kiedyś trzeba to skończyć.

Jest 2025 rok, na karku mam 35 lat. I gdzie się znajduję? Jak wygląda moje życie? Jak czuję się sam ze sobą, jak wygląda moje ciało? No po takich przemyśleniach wnioski są przykre — jestem w ciemnej i głębokiej dupie. Nie akceptuję tego stanu rzeczy, zdecydowanie sprzeciwiam się temu jak wygląda mój dzień. Trzeba zrobić z tym porządek, ale tym razem z chłodną głową. Nie podpalać się od początku, nie dać ambicji sobą zawładnąć, zrzucić nadmiarowe kilogramy, robić progres w spokojnym tempie i znaleźć znowu radość z tego co robię.

Podstawowym problemem nadal jednak pozostaje waga. Od maja jeżdżę na rowerze i trochę biegam. Ale waga nie spadała. W akcie desperacji po raz kolejny wracam na „pudełka”, i tym razem chcę się ich trzymać w odpowiednim reżimie. Lekki deficyt zaczyna przynosić powolne efekty, czuję się lepiej, poziom energii jest wyższy. Forma też powoli rośnie, chociaż daleko jej do poziomu z 2015 czy nawet 2022 roku. Moim głównym priorytetem nie są jednak na ten moment wyniki, a utrata zbędnego balastu. Dopiero jak zrzucę ten dodatkowy balast, będę mógł przyspieszać. To długi i powolny proces, którego tym razem nie chcę przyspieszać.

No ale wracając do pytania, które postawiłem na początku – „po co ty w ogóle to robisz”. Napisałem, że odpowiedź nie jest prosta, ale chyba się myliłem.

„Bo chcę i mogę”.

Chcę, bo mam dosyć ciągłego zmęczenia i narzekania na samego siebie. Chcę też wsiąść w końcu na swoją piękną, karbonową szosę bez obawy o to, że ją połamię pod swoją wagą. Chcę znowu czuć tę radość ze sportu i mierzenia się ze swoimi osiągnięciami. Chcę znowu stanąć na starcie zawodów i dobiec na ich metę. Chcę wtedy zbić piątkę ze znajomymi, zjeść banana i wypić izotonik z uśmiechem na ustach, po odwaleniu dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Chcę trochę wrócić do tego kim byłem, a trochę zostawić za sobą to, kim się stałem przez ostatnie kilka lat.


Mój piękny rower, na którym nie siedziałem od 3 lat

Obecnie moja forma powoli się odbudowuje. Forma nie jest wysoka, ale gdzieś trzeba zacząć. Obecnie moje długie wybieganie to 15km, czas na dychę to około 56 min (za 3 tygodnie podejście do łamania 55 min na Biegu Niepodległości). Rower w sezonie pozwalał na jazdy w okolicy setki, ale dużym kosztem.

Nie jest to jednak stan permanentny. Waga spada, regularność treningów podnosi formę i jeszcze będzie dobrze. Na ten moment cel jest jeden — utrzymywać regularność i nie przeginać. Jeśli to mi się uda, to wierzę, że wyniki same przyjdą. Czy takie jak kiedyś? Czy jeszcze kiedyś przebiegnę jakieś ultra, pobiję życiówkę na półmaratonie albo wystartuję w triathlonie? Nie wiem, młodszy nie jestem, więc z każdym dniem będzie o to coraz ciężej. Ale wiem, że każdy wynik lepszy niż teraz będzie moim małym sukcesem. I tego będę się trzymał.

A strona? Mam nadzieję, że będzie moim dodatkowym motorem napędowym. Dodatkowym zajęciem, pozwalającym zanurzyć się w sportowym świecie, kiedy trzeba się regenerować. To w tych momentach (mam nadzieję) znajdę czas na regularne pisanie i poza moimi wywodami, blog ożyje także poprzez recenzje sprzętu, które zapewne będą głównie wyświetlanymi tutaj treściami. Jak już i tak będę trenował, to o realne testy z długoterminowego użycia będzie łatwiej. Trudno recenzować sprzęt, jak się go nie używa podczas treningów, prawda? Teraz będę miał tę szansę.

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *